Kolejny sielankowy dzień. Dużą jego część spędzamy we czwórkę bo reszta brygady też się gdzieś rozpierzchła. Wybieramy się zatem na przejażdżkę i spacer z zamiarem znalezienia najwyższego punktu, z którego będziemy w stanie sfotografować „naszą” posiadłość. Jednak w gąszczu drzewek oliwnych, mnóstwa podobnych domów – ta sztuka nam się nie udała. No cóż. Trzeba to przeboleć.
Właściwie dzień był dość spokojny, słoneczny i pełen wakacyjnego leniuchowania. Bez zwiedzania. Asia ugotowała zupę chlebową… taka tam pulpa wyglądająca jak rozmokły mózg. To oczywiście moje skojarzenie. Ale zupa była zjadliwa 🙂 Z pomocą Kasi udało mi się urwać kilka fig. Z pomocą wytężonego ucha i oka udało mi się upolować ponad pięciocentymetrową cykadę. No bydle jakich mało! A jak się kamufluje! Trzeba pamiętać, że to stworzenie należy do rodziny pluskwiaków. A bez niczyjej pomocy udało nam się znów popluskać w basenie. I tyle!