Po dwóch dniach adaptacji, przyswajania otoczenia po trudach i przedwakacyjnym ścisku przyszedł czas na dobrze nam znane Popolano. Ten sam klimat lekko trącający tandetą ale za to silnie pachnący polentą, dymem, zabawą i świetnym towarzystwem.
Zebrało się nas już parę osób. No paręnaście. Parędziesiąt? Chyba już tak.
W tym roku jednak przekonałem się do polenty. Smakowała naprawdę wyśmienicie. Po dwóch dniach organizm (przede wszystkim głowa) przyzwyczaił się do wina. Muszę sobie jakoś tłumaczyć – że początkowe symptomy nieakceptacji czerwonego i białego trunku spowodowane były zmęczeniem. Teraz to się już zmieniło. Z klasą i podniesioną głową mogłem stawać w szranki z najtwardszymi 😉
Grał i śpiewał ten sam wodzirej. Wydawało mi się nawet, że po roku śpiewanie szło mu wyraźnie lepiej. No! Chyba, że człowiek wie czego się spodziewać i odrobinę przesiąka tym klimatem. Tak czy siak – było świetnie. Tańce, rozmowy, doskonały klimat. Aż chce się znów…
Oczywiście to czego nie wypiliśmy, zostało zabrane przez obie dziewczyny z ostatniego zdjęcia.









