Zabieramy misia w teczkę… wyruszamy na wycieczkę. Przed nami dobrze znana Brisighella, gdzie w zeszłym roku dzieciarnia przepuściła atak na wieżę zegarową. Krótki spacer, parę zdjęć i łapanie pozytywnych fal. Choć podobno „fal, nie ma fal, nie ma fal… ”






Około 7 km dalej zatrzymujemy się przy uroczej posiadłości. Brama obrośnięta bluszczem zielonym i czerwonym. Jak cudownie tu musi być jesienią! Zagłębiamy się tylko odrobinę bo przed nami jeszcze Modigliana. A zegarek wskazuje już 16:15. Postanawiamy tu wrócić innym razem na odrobinę dłużej.





W Modiglianie zatrzymujemy się na Piazza Giacomo Matteotti. Oczywiście w jedynym słusznym celu. Jakby można było nie napić się spritza, piwa czy zjeść loda. Podążamy w stronę La Tribuna – składającego się z dwóch dzwonnic głównego wejścia do zamku. Wieża ukończona została w 1534 roku i pamięta jeszcze panowanie Medyceuszy, co potwierdza herb umiejscowiony nad wejściem. I tu znów… spacer, zdjęcia, śmichy-chichy.







Wracając zahaczamy o Ponte della Signora, bliźniaczą miniaturę Ponte della Maddalena. Wygląda uroczo i tak też wychodzi na zdjęciach. A tych znów było co niemiara. Także w drodze powrotnej. U nas niestety (albo i stety) droga wydłuża się przez te ochy i achy przynajmniej o 100%.





A wieczorem… oblegliśmy dwa stoły. Zamówiliśmy jak dla pułku wojska. Tylko tu było głośno, zabawnie, niewyobrażalnie sympatycznie. Dziesięcioro dorosłych, dwunastka „małolatów”. Gwar, obżarstwo i opijstwo. Towarzystwo pierwsza klasa! 🙂



