Po ciemnej, ciężkiej i męczącej zimie, wraz z pojawieniem się naszej dziennej gwiazdy na wiosennym niebie, nastała radość i długo oczekiwana komfortowa temperatura powietrza. Nie trzeba nam było długo się zastanawiać by wyjść i zaczerpnąć odrobiny niedzielnego Słońca. Rowery dziewczyn zapakowaliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Pruszkowa. Mieszczący się tam Park Potulickich odkryliśmy tej zimy, kiedy dość systematycznie odwiedzaliśmy Muzeum Hutnictwa podczas weekendowych, rodzinnych spotkań z kulturą antyczną Rzymian (ale o tym będzie innym razem).
Na obecny spacer po parku nastawiliśmy się zatem już poprzednim razem. Oczekiwaliśmy z niecierpliwością na pierwsze oznaki wiosny, pierwsze pączki (kto nie lubi słodkości), trawę pokrywającą się zielenią i świergot ptaków. Już poprzednio odkryliśmy wiele gatunków kaczek i ptaków. Oczywiście – pora roku zmieniła się i dostrzec można kolejne zwierzęta, kolejne oznaki życia. Niestety wraz z nastaniem cieplejszej pory roku pokazali się także palacze rozrzucający garściami tu i ówdzie różnego rodzaju „petunie”.
Ponad 23 hektarowy Park Potulickich znajduje się w strefie Warszawskiego Chronionego Krajobrazu. Został założony w II połowie XIX w. według projektu Karola Sparmana z Saksonii. W południowo-zachodniej części parku znajduje się klasycystyczny pałac z XIX wieku. Do 1945 roku był własnością rodziny Potulickich a obecnie jest siedzibą Urzędu Stanu Cywilnego. Obok znajduje się właśnie wspomniane wcześniej Muzeum Hutnictwa. Część parku – to obszar dawnego podjazdu pod dwór. Teraz jest urządzony jako miejski skwer z ogromną ilością zieleni i całym układem stawów i rozlewisk wodnych. Zbiorowiska te są szczególnie cenne ze względu na naturalne siedlisko i miejsca lęgowe dla zwierząt – w szczególności dla ptactwa.
W Parku Potulickich występuje wiele gatunków dość starych drzew parkowych i tych uznanych za pomniki przyrody: topole białe i szare, modrzewie europejskie, olsze czarne, wiąz szypułkowy, jesion wyniosły, lipy, kasztanowce. W rejonie stawów i starorzecza dominuje olcha z domieszką wiązu, brzozy, lipy i jesionu.
Przemierzając teren parku wśród śpiewu ptaków, szumu wody i mnóstwa zieleni nabierającej soczystości, poczuliśmy wreszcie upragniony spokój, oddech natury pośród szarości miejskich. Białe i żółte kwiatuszki formujące przepiękny dywan pomiędzy drzewami zapraszały nas do siebie. Przebiegające wokół kaczki bacznie obserwowały nas czy przypadkiem nie mamy ochoty na obiad. A szalejące na rowerach dziewczyny bez żadnych przeszkód mogły poruszać się po całym parku, przejeżdżając pomiędzy drzewami, poruszając się po mostkach w te i we wte, mogły poczuć się swobodnie i chłonąć przyrodę całym sobą.
Cieplejszy kwietniowy dzień pozwolił nam uzupełnić listę obserwowanych zwierząt. A tych w Parku Potulickich jest naprawdę masa. Cała masa: Sikora bogatka, sikora modra, sójka, dzięcioł duży, dzięcioł zielony, kowalik, zięba, szpak, kawka, kos, łyska, łabędź niemy, kaczka krzyżówka, mandarynka. Część z nich zaobserwowaliśmy w styczniu, część właśnie teraz.
Dziewczyny były wniebowzięte mogąc swobodnie poruszać się po tak dużym terenie. Zupełnie naturalnie połamane gałęzie zapraszały do przerzucania a powyginane drzewa by się na nie wspinać. Niestety pod największym i najbardziej rozłożystym okazem leżało mnóstwo butelek i potłuczonego innego szkła. Szkoda! Ale cóż poradzić na chamstwo i brak kultury. Nawet dziewczyny wyrażały na głos swoją dezaprobatę dla takich poczynań. Po przeanalizowaniu sytuacji odnaleźliśmy odpowiednią drogę na drzewo i dziewczyny swobodnie mogły się wspinać i ćwiczyć umiejętność chwytania równowagi.
Wreszcie mogliśmy też wdrapać się na stary, nieczynny mostek i połazić po złamanych drzewach nad bagniskiem. Styczniowa pogoda nie pozwoliła nam na bezpieczne akrobacje na wysokości. Mnóstwo kwiatków zachęcało do upiększania rowerów i ozdabiania Asia.
Zielona polana zachęciła mnie do rozwinięcia „skrzydeł” i akrobatyczną jazdę na rowerku Majki. Łatwo nie było. Nogi za duże, rowerek za mały. A swoim zachowaniem podrażniłem najmłodszą córcię i musieliśmy przeżyć z jej fochem 🙂
Po drugiej stronie ulicy znajduje się Park Anielin z niemałym place zabaw dla dzieci. Kończąc nasz spacer przeszliśmy więc przez pasy i usiedliśmy na słonecznej ławeczce. Właśnie takiej teraz potrzebowaliśmy; z dwóch powodów: trochę już się nam zrobiło chłodno i pozimowy spacer dał nam się we znaki (właściwie poszło nam w nogi). Pół godziny i powrót do domciu. W końcu trzeba zjeść coś słodkiego (nawiązując do wcześniejszych pączków) i wypić ulubione caffè latte.