Zaczynamy od miasta założonego przez Senio i Aschio – synów Remusa. Godłem miasta jest godło ich rodu – czyli wilczyca karmiąca Romulusa i Remusa. Miasto przyjemne ale zatłoczone. Generalnie ciekawsze od przereklamowanej Pizy. W XII i XIII wieku Siena, ze względu na swoje doskonałe położenie, stała się najbogatszym miastem handlowym i przemysłowym w Europie. Miasto, a właściwie bankierzy, udzielali wówczas pożyczek całej Europie. Do dnia dzisiejszego znajduje się tu najstarszy europejski bank – Monte Paschi di Siena. Od XII wieku miasto było skonfliktowane z Florencją. W 1348 roku Sienę dotknęła zaraza, która zabiła 2/3 ludności miasta – 100000 osób. Ten początek gospodarczego upadku powodował ciągłe zmniejszanie się populacji miasta. Liczba ludności zaczęła wzrastać dopiero na początku II wojny światowej.
W doskonale zachowanym, antycznym mieście najwspanialszym dokończonym w 1380 roku zabytkiem jest XII-wieczna katedra – Duomo. Oczywiście zabytkowe centrum miasta (w którym zakazano ruchu samochodowego) warte jest uwagi. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest „najwartsze uwagi”. W 1995 roku zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.
Na przełomie XIII i XIV wieku powstała tu bardzo ważna szkoła malarska zwana sieneńską – jeden ze starszych uniwersytetów na świecie.
A co my tam robiliśmy? Zwiedzaliśmy. Jak zwykle, odrobinę w pośpiechu – bo dzień był napięty. Po zakupieniu skomplikowanego planu miasta próbowaliśmy zalogować się do sieci by otrzymać darmową pizzę. Jak widać na zdjęciach – staliśmy się stworzeniami jednokomórkowymi w dużej grupie. Z zalogowania się nic nie wyszło, z darmowej pizzy zatem nawet kartonu nie mieliśmy okazji powąchać. Ale spacer po mieście był udany. Zwijaliśmy się na deser…
…do San Giminiano – miasta zwanego Manhattanem średniowiecza. Droga niedługa więc zleciała szybko. 41 km w 41 minut. Gorzej było z zaparkowaniem. Widać, że miasto jest mocno oblegane przez turystów. Cztery lub pięć parkingów wypchanych było po brzegi. Mimo, że samochody z nich wyjeżdżały, to system nie nadążał zliczać wolnych miejsc. Ustawiliśmy się więc pod szlabanem do P4 i czekamy. Wkurzonym głosem z interkomu co chwila było słychać „Sir, what’s problem”. Kurde! Żaden problem – chcę wjechać na parking. Dyskusja łamanym angielskim z gadającym, pół na pół po włosku i angielsku, słupkiem była naprawdę wyjątkowa. Wreszcie zaparkowaliśmy i mogliśmy udać się na główny, wypełniony po brzegi, rynek. Cel był jeden – Gelateria Dondoli – produkująca najlepsze lody na świecie.
Kolejka ogromna. I choć popadywało z nieba – trzeba było swoje odstać. Trzeba przyznać, że i tak dość sprawnie szło. Po wejściu do środka nie było nawet czasu na przejrzenie miliona smaków w kilku ladach z lodami. Duże, duże, duże, duże. Wszystko po trzy smaki. Różne – by można było od siebie popróbować. I teraz już wiem jak smakują prawdziwe lody. Jeszcze chwila deszczu i zrobiło się pogodnie. Natalka zgłodniała, więc zaopatrzyliśmy się w równie dobrą co lody, pizzę. Oj dobrą… W Warszawie nie ma szans na pizzę choć odrobinę zbliżoną do tej z San Giminiano. Połaziliśmy trochę po miasteczku słynącego z czworokątny wież wybudowanych w XII-XV wieku przez zamożnych mieszkańców. Wieże pełniły funkcje obronne. Ponieważ miasto położone jest pomiędzy Florencją i Sieną, pod koniec średniowiecza przeżywało swój największy rozkwit. W San Giminiano jest kilka ważnych zabytków: XII – wieczna Kolegiata Santa Maria Assunta, Palazzo del Podestà – pałac budowany w latach 1239-1337 oraz Museo d’Arte Sacra – muzeum sztuki sakralnej.
Ostatnim punktem na trasie tego dnia była Volterra – główny ośrodek wydobycia soli kamiennej i alabastru. Miasto o wiekowej historii, sięgającej czasów Etrusków i Rzymian. Droga do niej odrobinę nam się przedłużyła, bo widoki po drodze powodowały nagłe zmiany kierunku jazdy, ciągłe postoje i uwiecznianie pięknej toskańskiej przyrody na kartach pamięci w aparatach fotograficznych.
Volterra nie przyciągnęła nas z powodu soli kamiennej i alabastru. Powodem była raczej Saga Zmierzch. To tutaj nagrywano większość scen Księżyca w nowiu. Volterra była siedzibą Volturi. W pięknych okolicznościach przyrody, na wzgórzu, w klimatycznej kafeterii, wypiliśmy kawkę i delektowaliśmy się urokliwą Toskanią.
Zachodzące słońce i nadciągający zmierzch dodały naszemu pobytowi wampirzego smaczku. Smaczku dodało też wino, świeżo rozlewane do butelek, które udało nam się upolować w jednym ze sklepów. Jeszcze chwila na murku z widokiem na góry i około 20:00 można było wracać do Bagno a Ripoli.