Znajdzie się w człowieku parę mięśni. Niektóre odpowiedzialne z poruszanie i szwędanie to tu, to tam. Inne za łapanie wkurzających komarów albo drapanie się po plecach i głowie. Jeszcze innych używamy w miejscu do którego Król chodzi na piechotę.













Jest jeszcze jeden rodzaj mięśni, który szczególnie silnie używany jest na wieczornym ognisku po nie-wielkiej dawce prosecco, wina czy innego trunku. Kiedy humor nakręca humor, wszystkie mięśnie twarzy, brzucha okazują się być w niezliczonej liczbie. Każdy kołysze się ze śmiechu. I tylko trzeba uważać żeby nie nadziać się na patyk z nabitą do pieczenia kiełbasą.

Przy okazji, niczym Aztekowie, Majowie, Egipcjanie czy po prostu Grecy – staramy jopić się w niebo by określić kierunek i trajektorię spadających gwiazd. Każdy w końcu chce wypowiedzieć w myśli jakieś życzenie na przyszłość. I tak na głos by się nie dało. A bo to głośno jest, a bo to człowiek już znieczulony i ryja nie da się ułożyć w kształt powodujący wyraźne wypowiadanie zdań. Zatem – wieczorne ognisko staje się dla nas swego rodzaju terapią psychiatryczną. W doborowym towarzystwie każdy jest psychiczny.

No bo jak nazwać ludzi trzymających bagnety z nadzianą kiełbą, gapiących się w niebo z otwartą paszczą i skaczących wokół ogniska by nie dać się odymić, a jednocześnie usmażyć mięsiwo.

Godzina 23:20 – na wschodzie… wschód. Księżyca. Przy jednoczesnej doskonałej widoczności nieba, drogi mlecznej.


A w oddali przemyka pociąg. Być może express polarny … do Hogwartu. Co jakiś czas pomrukuje po swojemu, jakby na pokładzie stało się coś złego w momencie wschodu „łysego”. Może to jednak Orientexpress. Tak czy inaczej jedzie najwolniej spośród tych wymienionych. A do tego zakłóca ciszę.


Wcześniej i później – czyli za dnia funkcjonujemy jak wampiry. Chcemy złapać ile się da. Nie tych, w których można wbić zęby a raczej złapać powietrza, otoczenia, spokoju i ciszy – by zachować je na później. Miejsce to spowalnia funkcjonowanie prawie każdego organizmu. Tu bez zmniejszania temperatury osiągamy efekt hipotermii.







Zatrzymujemy się, uśmiechamy i wywalamy smutki i trudności na bok. Mentalnie ciachamy je siekierą by przestały kołatać się po głowie.

Aż w końcu nadchodzi czas powrotu do domu. I myśl – że być może kolejna hipotermia już niedługo…
