Kolejny raz obraliśmy kierunek na Sztokholm. Chwilkę piechotą, pociągiem, metrem i już. W 50 minut byliśmy w centrum. W planach mieliśmy obejrzenie uroczystej zmiany warty przed Pałacem z przemarszem straży królewskiej oraz dotarcie do Ratusza, który jest siedzibą władz administracyjnych.
Na zmianę warty dane nam było czekać pół godziny. Warto. Orkiestra wojskowa, przemarsz – miłe dla oka i ucha. Natomiast wojsko ubrane w niebieskie stroje jakoś skojarzyło nam się ze smerfami :D. Orkiestra wojskowa miała zdecydowanie ładniejsze mundurki.
Kolejne pół godziny i już było po paradzie. Cóż robić? Weszliśmy do Pałacu. Pochłonął dobre dwiegodziny na mega szybkim zwiedzaniu. Z dzieciakami niespecjalnie dało się dłużej. Szczególnie z Majką… choć wykazywała niemałe zainteresowanie. Pałac – olbrzymi, choć po pożarze, który strawił go doszczętnie w 1697 nie zostało nic a ten został wybudowany od nowa. Naprawdę warto było tam zajrzeć.
Kolejny spacer po Sztokholmie i byliśmy pod Ratuszem zbudowanym w 1923 roku. Od roku 1930 w sali błękitnej ratusza wydawane są, przez Szwedzką Rodzinę Królewską, uroczyste przyjęcia na cześć laureatów Nagrody Nobla.
Mieliśmy wjechać windą na wieżę Ratusza. Jak się okazało – zepsuta i po godzinie oczekiwania na swoją kolej wczłapaliśmy się po 365 schodach. Mimo zmęczenia i wywalonych do pasa jęzorów naszym oczom ukazał się naprawdę piękny widok. Warto było. Nic dziwnego, że Ratusz jest uznawany za jeden z symboli i najbardziej rozpoznawalny punkt w całym Sztokholmie.